DOMEK LETNISKOWY NAD SAMYM BRZEGIEM MORZA - Ewa Maria Pacini
Ewa Maria Pacini - Pomagam przedsiębiorcom z Polski i Włoch prowadzić wspólne interesy i jestem tłumaczką polsko-włoską
Tłumaczenia polsko włoskie, pośrednictwo handlowe Polska Włochy
15425
post-template-default,single,single-post,postid-15425,single-format-standard,bridge-core-1.0.4,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-25.4,qode-theme-bridge,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.6.0,vc_responsive
 

DOMEK LETNISKOWY NAD SAMYM BRZEGIEM MORZA

DOMEK LETNISKOWY NAD SAMYM BRZEGIEM MORZA

Nad samym morzem

Trochę już po tej Sycylii sobie pokrążyłam, ale jeszcze mi się nie zdarzyło pomieszkać nad samiuteńkim morzem!

Tym razem trafiłam do miejscowości Fontane Bianche (Białe źródła?), na południe od Syrakuzy, a w niej do niesamowicie położonego domku letniskowego, Villa Holiday House.

http://www.maraldocasavacanze.com/it/holidayhouse.html

Na zdjęciu poniżej ostatni fragment muru, po prawej stronie kryje sobie wejście do tego niesamowitego miejsca.

Do wody od wyjścia z domku jest naprawdę może z 50 metrów.

Natomiast sam brzeg morski nieco mnie zdegustował. Skałki, które według strony internetowej miały być wygładzone morską falą oraz tworzyć malutkie zatoczki i osobne takie jakby baseniki z cieplutką wodą do beztroskiego taplania się dla małych i dużych, okazały się ostrym jak żyleta, mało przyjaznym zwałowiskiem skalnym.

Fakt, że troche głupio wybrałam się na nadmorski spacerek w klapkach japonkach i od razu je pomoczyłam w średnio zimnej wodzie, dzięki czemu nabrały śliskości i stworzyły dodatkową przeszkodę w bezpiecznym poruszaniu się po i tak już nieprzyjaznym terenie. Na kolejną wyprawę po skałkach wybrałam się już w butach trekkingowych i od razu spacer nabrał charakteru! Co za ulga nie musieć się czołgać na czworakach, w śliskich klapkach i na dodatek uważać żeby telefon, którym pstrykałam foty nie chlupnął mi do wody!

Na stronce internetowej b and b w którym się zatrzymałam wyglądało to sielsko anielsko, ale w naturze nieco przeraża. Pomysł, aby spędzić tu tydzień wakacji z dwójką aktywnych milusińskich, chyba nie należy do najlepszych na świecie. No chyba, że chcemy w całości poświęcić swój czas na intensywne pilnowanie progenitury, co by sobie krzywdy nie zrobiła i mieć oczy nawet z tyłu głowy…
Nie da się tu też spędzić czasu na zbieraniu morskich kamyczków, bo kamyczków do zbierania brak. To znaczy są kamyczki, ale niestety nie o takiej konsystencji i wyglądzie jaki ja lubię. Nawet się zastanawiam czy warto zabrać jakies istniejące fragmenty tych porowatych skałek do domu dla moich roślinek… Jeśli natomiast dorosłe osoby lubią się uwalić na rozgrzanym kamieniu, w palącym słońcu i mieć niedaleko z plaży do miejsca, gdzie nocują, to jest to właśnie odpowiednie miejsce. Bo jest naprawdę niedaleko. Szum morza prawie że rozprasza… No nie. Żartuję. Relaksuje!

Jak się prezentuje domek?

Domek letniskowy, w którym ja mieszkałam jest podzielony na trzy osobne apartamenty. Każdy z osobnym wejściem.

Można wynająć sobie jeden, albo jak się przyjeżdża większą grupą, to zająć wszystkie trzy.

Oto wejście do środkowego apartamentu, w któym ja sobie pomiszkałam…

Wszystkie trzy utrzymane są w idealnym stanie.

Salonik wygląda tak:

Sypialnia:

Piętrowe łózko dla dzieci w osobnym pokoiku:

W moim apartamencie była gigantyczna łazienka z pięknym natryskiem za szkłem.

Pachnące świeżością mięciutkie ręczniki oraz rozmaite drobiazgi wskazujące na fakt, że pani właścicielka uważa utrzymanie wszystkich swoich nieruchomości (a ma jeszcze w Syrakuzie jakieś apartamenty) za hobby i pasję życiową. No, z pasją życiową to pewnie przesadziłam, ale serce w to włożone widać na każdym kroku. Tak wewnątrz domku jak i w przydomowym ogródku, który mimo, że po sezonie, to nic a nic nie stracił ze swego uroku.

I właściwie w tej odległości od średnio przyjaznego brzegu morza (bo o regularnej plaży mówić się nie da) może on spełniać rolę plaży. Nie wiem jak gęsto jest na tych skałkach w pełni sezonu. Po ilości domków letniskowych dookoła i po fakcie, że na skałkach nie da rady się tak równomiernie porozkładać z utensyliami plażowymi, jak na zwykłym piasku, domyślam się, że pewnie w sezonie nie ma tu gdzie nogi postawić. I dlatego “prywatny” kawałeczek terenu, czysty i przepięknie utrzymany, doskonale nadaje się do wylegiwania na ręczniczku i regularnego plażowania. A dla kąpieli w wodzie można sobie podejść te kilkanaście metrów od furtki.

Na dach domku prowadzą ślimakowe metalowe schodki. Właśnie takie, jakich moje zawroty głowy nie lubią, ale dałam się pani właścicielce zawlec na górę i tam mogłam odkryć powystawiane leżaczki, parasole, stoliki, krzesełka, kuchnia grillowa wraz z piecykiem do pieczenia pizzy.

Czyli miejsce w sam raz na wieczorne urządzanie czy to grilla w większej grupie, czy romantycznej kolacyjki dla dwóch osób. Fajny patent, bo widok stąd na morze jest taki, że proszę mi pozazdrościć!
Z kuchni w domu zaś można korzystać do woli, bez ograniczeń.

Wszystko działa bez zarzutu, jest klinicznie czyste i tu też widać włożone w to serce. A to na przykład ze względu na kolorystykę utensyliów kuchennych ( i dodatków łazienkowych, ale to później).
I tu będzie króciutka dygresyjka: otóż dwa lata temu moja tutejsza kumpela, z zawodu poważny lekarz – robiąca specjalizację z chorób zakaźnych, a z zamiłowania kolorowy ptak, wielbiący wszelkie odcienie tęczy, sama z kolorem różowego balejażu na głowie, zaraziła mnie miłością do koloru żarówiasto zielonego. Tak, tego właśnie, przez który musicie się przebijać czytając moje artykuły tu na blogu. Od tego czasu moje podróżnicze utensylia higieniczne są tego koloru, moje dodatki są tego koloru, teczki skoroszyty, artykuły piśmiennicze też. Słowem wszystko, co się da.
No i właśnie tu, w miejscowości Fontane Bianche znalazłam kolejną bratnią duszę! Pani właścicielka wyposażyła całą kuchnię i łazienkę w zieloniste dodatki. Po raz pierwszy kiedy opuszczałam apartament, to miałam trudności z odszukaniem, co moje. Bo na ogół taki kolor prześlicznie rzuca się w oczy w każdej hotelowej łazience i pozbieranie mojej szczoteczki do zębów, mojejgo pojemniczka na mydło, mojej gąbki, mojego ręcznika nie nastręcza żadnych problemów, a tutaj musiałam się nieco wysilić. Nie, żeby nie kraść nie swojego, bo nie miewam złodziejskich zapędów, ale żeby właśnie to moje wzrokiem wyłowić wśród tysiąca przedmiotów o tym samym kolorze!
Bardzo mi się to podobało mimo wszystko, bo świadczyło o tym, że wszystkie te przedmioty są kupowane jako nowe, właśnie z myślą o wyposażeniu domku, a nie że jest to zbieranina nieprzydatnych we własnym domu klamotów, zrzuconych tu przypadkowo na kupę. Na fotkach powyżej, tych co prezentują kuchnię i łazienkę wyraźnie widać zamiłowanie do ekscentrycznego koloru.

Dbałość pani właścicielki o nietuzinkowe miejsce wypoczynkowe objawiła się również tak, że już po opublikowaniu tego artykułu tu na blogu pani do mnie zadzwoniła i grzecznie i z kurtuazją zaprotestowała przeciwko prezentacji nieco nadgryzionego murku tuż przy furtce (usunęłam, bo został już naprawiony!) oraz niewyraźnych zdjęć wnętrza. Cykam zwykłym telefonem, fakt że foty są dalekie od artyzmu, nie zamierzam zaprzeczać. Ale pani podesłała mi komplet swoich fotografii domku i wnętrza, tak że w tej chwili uzupełniona i poprawiona wersja artykułu ni powinna już nikomu wadzić, a wręcz zapraszać do przepięknego miejsca! Fotki domku i wnętrza dzięki uprzejmości pani Alessandry Pizzo, właścicielki.

Przydomowy ogródek: (hamaki!!!!)

Fontane Bianche – miejscowość wybitnie letniskowa

Jak ktoś chce zebrać myśli, odczepić się od bieżących spraw i wyciszyć to jest to całkiem spoko miejsce. Ja co prawda byłam tu tuż po sezonie, kiedy wszystko wyglądało jak Mrzeżyno zimą za ciężkiej komuny, ale można sobie wyobrazić, że w szczycie sezonu tu wszystko tętni życiem. O pięć minut drogi na piechotę sympatyczną alejką wśród samych domków letniskowych znajduje się małe centrum handlowe.

Lodziarnia, kiosk, sklep z rozmaitościami spożywczymi, zaopatrzony w przepyszne regionalne produkty nawet po sezonie. Świeże, tubylcze sery wymiatają! Poza tym jest mała pizzeria, sklep z gadżetami plażowymi oraz coś czego nie dałam rady zidentyfikować. Wszystko, oprócz spożywczego, zamknięte. No bo jest po sezonie.

Miejsce ma też dużą zaletę, na Sycylii dosyć rzadko spotykaną przy podobnych przedsięwzięciach: Otóż o sto metrów od owego spożywczego jest przystanek autobusu miejskiego do i z Syrakuzy.

Kursów jest co prawda niewiele, ale są w miarę logicznie rozłożone w czasie i raz zapoznawszy się z rozkładem jazdy – uwaga – wywieszonym na drzwiach kiosku z gazetami na dworcu kolejowym w Syrakuzie

…można dostosować swoje ruchy do jeżdżących autobusów i wybrać się na zwiedzanie starożytnego miasta. Co oczywiście bardzo polecam i opiszę w odpowiednim czasie!
To o rozkładzie jazdy wywieszonym i te de…to nie żadne jaja, tylko samo świnto prowdo.  Powyżej też dałam zdjęcie przystanku. Widzi tam ktoś jakiś rozkład czegoś? No właśnie…

Na temat komunikacji miejskiej na Sycylii i nieistniejących rozkładow jazdy czegokolwiek pisałam już nie jeden raz. I nie będę się powtarzać. Jak ktoś będzie zainteresowany przyjazdem w opisywane przeze mnie miejsca, to służę uprzejmie dostępnymi mi informacjami. Również na temat przygód z komunikacją miejską. Godziny odjazdu stąd do Syrakuzy wyrecytował mi z pamięci pan prowadzący ów sklep spożywczy. Prawda, że mówi to samo za siebie i żadne głupie komentarze nie są do tego potrzebne?…
Zresztą na cholerę komu tu rozklad jazdy, skoro autobus z Fontane Bianche nadjechał 10 minut przed czasem… Dobrze, że mam głupi zwyczaj przybywania na miejsce zawsze z zapasem. Bo jak nie to kolejny autobus nadjechałby za półtorej godziny.

Ewa Maria Pacini
ewamariapacini@virgilio.it