
09 kwi PRZEPIS NA PYSZNĄ PIZZĘ NEAPOLITAŃSKĄ
Od momentu kiedy zamieszkałam w makaroniarni na stałe, co jakiś czas ktoś mnie nagabuje o przepisy na rozmaite smakołyki włoskie. Ponieważ kuchnia włoska ma praktycznie rzecz biorąc same smakołyki, to ulegam prośbom i dosyłam znajomym i rodzinie opisy na wykonanie dzieł kulinarnych. Na ogół staram się podawać przepisy już przeze mnie sprawdzone i wielokrotnie użytkowane. I w mojej ocenie smaczne.
No
to dzisiaj przedstawię opis wykonania prawdziwej pizzy neapolitańskiej.
A nauczyłam się tego robić sama w miarę nabywania doświadczenia, metodą
prób i błędów. Na dodatek właśnie całkiem niedawno moja tutejsza
kumpela, rodowita neapolitanka, postawiła na tym wszystkim tak zwaną
kropkę nad „i”, służąc cennymi radami. Zostałam do niej zaproszona
specjalnie na osobiste uczestniczenie w tworzeniu pizzy, możliwość
obejrzenia wszystkiego na własne oczy z bliska, no i oczywiście na
końcową degustację gotowego dzieła! Obejrzałam wszystko dokładnie,
starannie zapisałam poszczególne czynności i oto efekt moich zapisków,
już wykonany własnoręcznie w domu:
Sos do pomazania na wierzchu pizzy
Ze
świeżych pomidorów. Najlepsze są te takie podłużne, intensywnie
czerwone. Nie wiem jak się w Polsce one nazywają. Ja to robię z
kilograma na trzy domowe pizze o średnicy 30-35 cm.


Pomidory należy
sparzyć, obrać ze skórki, wydłubać to miejsce, którym pomidor był
przyrośnięty do gałązki. Wrzucić je wszystkie do garnka. Rozdrobnić (nie
blenderem, bo ma mieć trochę takich grumków). Tu w makaroniarni
sprzedają takie specjalne przetaki z korbką do rozgniatania tych
pomidorów.
Ale mnie jest wygodniej to zrobić zwykłym „udeptywaczem” do robienia
puree ziemniaczanego. Po tej operacji puszczą dosyć dużo wody. Nie
odlewać jej absolutnie! Ona się potem wygotuje sama i sprawia, że
gotowane pomidory się ładnie, równomiernie zagęszczają. I teraz są dwie
szkoły na temat przypraw: gotować same pomidory czekając aż się
odpowiednio zagęści i dopiero je przyprawiać na pizzy. I druga:
przyprawić pomidory według smaku już w czasie gotowania, a potem gotowym
produktem pomazać pizzę i nie martwić się, że przyprawy będą raz
gęściej posypane, a raz rzadziej. Ja preferuję tę drugą opcję, bo wydaje
mi się, że jak pomidory przejdą przyprawami nieco wcześniej i będą
dobrze wymieszane to i efekt końcowy jest o niebo lepszy!
Gotować na średnim ogniu aż nabiorą gęstości jogurtu. Ma się leniwie ześlizgiwać z drewnianej łyżki.
Przyprawy
– sól, pieprz, oregano i według uznania szczypta słodkiej papryki w proszku (nie wszyscy lubią). Potem jeszcze listki bazylii do położenia na wierzchu pod koniec pieczenia. Należy w drodze kolejnych eksperymentów wyrobić sobie swoje dawki poszczególnych przypraw według tego, co najbardziej odpowiada.

Kto lubi jeszcze i inne przyprawy, to sobie może dosypać nawet cyjanku. Tu napisałam te podstawowe.

Najlepiej
taki sos mieć już gotowy pod ręką, może nawet przygotowany dzień
wcześniej? Ja mam zawsze swoje w słoikach i butelkach. I tylko sięgnąć.
Sprawdzają się też gotowce ze sklepu, nie są trujące. Ale co swój to swój.
Ciasto na pizzę

Potrzebna będzie mąka (typu krupczatka albo 0 jak kto woli), mleko półtłuste, woda, kostka drożdży i sól.
Specjaliści
dodają jeszcze odrobinę oliwy z oliwek do ciasta. Ja nie, bo z
tłuszczem mi nie wyrasta. Ale można spróbować, cały czas w ramach
eksperymentu dla osiągnięcia najbardziej pożądanego efektu.
I teraz tak: ja to robię wszystko na oko, nie mam żadnych proporcji, bo u mnie pizza jest prawie co tydzień na kolację, więc to robię z zamkniętymi oczami.
Ale na trzyosobową rodzinę samych dorosłych zużywam ok 750 g mąki, pół szklanki mleka i chyba do pół litra wody, ale tego to już dokładnie nie wiem, bo dolewam jej sukcesywnie podczas wyrabiania ciasta, więc trudno dokładnie określić.

Zacząć rano! Dla super efektu warto się poświęcić.

Mleko
lekko podgrzać. Nie ma być cieplejsze niż temperatura ciała, a sprawdza
się to wsadzając palec. Jak parzy to za gorące. Trzeba czuć zwykłe,
miłe ciepło. Rozpuścić w tym drożdże. Porządnie, bez grumków.
Dla ograniczenia ilości skorup do późniejszego mycia, proponuję to wszystko wykonać albo w metalowej misce, którą śmiało można postawić na gazie albo w dużym szerokim garnku. Z tych samych powodów. Bo tak to się ma i garnek z sosem, i garnuszek do podgrzania mleka, i miskę z mąką i miskę do wyrabiania ciasta i miseczkę do rozpuszczenia drożdży… Stanowczo za dużo! Ja jestem na to za leniwa. Używam do tego dużego, metalowego rondla, bo ma dodatkową zaletę w postaci długiej rączki, za którą można trzymać mieszając w początkowej fazie przygotowywania ciasta. Miska za łatwo wymyka się z objęć, albo tańczy po całym stole, bo ciasto z początku do niej przywiera i trudno to opanować.


Można zrobić
zaczyn dosypując odrobinę mąki i to pozostawić do pierwszego
wyrośnięcia. Ale ja ten etap przepuszczam, zasypuję mąką i dolewam
posolonej wody w miarę wyrabiania ciasta.
Wyrabiać należy długo i pracowicie, aż odpowiedniej gęstości ciasto będzie samo odłaziło od miski i od rąk.
Dobrze
wyrobione ciasto nie pozostawia w misce po sobie śladu, czyli ani mąki
ani resztek ciasta. Trwa to ok 15-20 minut. Ja, jako prawidłowo
ukształtowany leniwiec wyrabiam ciasto na tych takich żeberkach od
zlewu. Dzielnie i aktywnie wspierają wyrabianie ciasta, a w dodatku
stanowią stabilną bazę i nie latają po całym stole w czasie wyrabiania.
Tradycjonaliści wyrabiają ciasto jeszcze dłużej, na marmurowym blacie, już dobrze wyrobione ciasto ugniatając i uderzając nim mocno o blat. Podobno w celu wyeliminowania ewentualnych bąbelków powietrza.
Efekt końcowy ma być gładki, błyszczący, nieco gumowaty, elastyczny, zwarty, ale nie twardy, przyjemny w dotyku.


Wyrobić
kulę, oprószyć lekko mąką, włożyć do miski, przykryć czystą ściereczką i
jak kto ma przeciągi w domu, to dodatkowo owinąć plastikowym workiem.
Zostawić 20 minut do pierwszego wyrośnięcia. Ja cały czas w temacie
garnka, przykrywam całość zwykłą pokrywką. Jak pokrywka jest od tego
garnka, w dodatku nie zmasakrowana agresywnym użytkowaniem to też
działa.

Można
zostawić cały dzień, żeby sobie rosło samo bez naszego zainteresowania.
Ale wskazane jest ze dwa razy wyjąć, pomiesić, zagnieść znowu z
uderzaniem o blat, zrobić kulę, oprószyć mąką i odstawić tak samo
przykryte do ponownego wyrośnięcia.
Po godzinie:
Po trzech godzinach troche mu się ciasno zrobiło…

Proces pieczenia i ozdabiania


Jak
pizza ma być na kolację na siódmą, to warto po piątej zabrać sie do
prac końcowych. Zawartość miski podzielić na porcje (po jednej na
każdego domownika). Każdą ponownie wyrobić, rozwałkować na okrągły
placek – kto lubi i umie może sobie tym artystycznie pomachać, tak jak
to robią na niektórych filmach…
…po czym ułożyć w formie do pizzy.
Lekko
zawinąć brzegi, żeby sos, ser mozzarella i te wszystkie cuda, co je
potem na wierzchu poukładamy, nie spłynęły między ciasto i formę, bo
zrobi się z tego jeden brejowaty melanż, niezjadliwy absolutnie.
– Z tego samego powodu samo gołe ciasto we formie włożyć do lekko nagrzanego piekarnika, niech jeszcze chwilunię podrośnie, tak z 10 minut.
– Wyciągnąć formy z piekarnika, odpalić go na 200 stopni (czasem nawet 220, zależy jak grzeje), chwilę odczekać.
– Włożyć te same gołe placki bez sosu, żeby powierzchnia lekko stwardniała i żeby właśnie ten sos nie przeciekał przez ciasto i się z nim nie mieszał.


– Wyciągnąć ponownie z piekarnika. Teraz okrasić wcześnie przygotowanym sosem…
…na to w miarę równomiernie utrzeć sera mozzarella.
Polać oliwą z oliwek i ozdobić listkami bazylii.

To
jest wersja podstawowa, co się nazywa Margherita, na cześć jakiejś
królowej Małgorzaty. Na to teraz można sobie poukładać dowolnie, co się
podoba i co smakuje na pizzy. Wersja z grzybami, wersja z szynką, wersja
z salami, z parówkami, wegetariańska, morska z rozmaitymi morskimi
potworami… Można puścić wodze fantazjii i poszaleć jak komu pasuje.
Moje
ulubione „ozdoby” na pizzę to sos pomidorowy, ser mozzarella, serca
karczochów ze słoika, oliwki bez pestek, szynka i pieczarki.

–
Piec cały czas na te 200-220 stopni przez około 15 minut. Pilnować,
żeby ser nie zbrązowiał, bo nie będzie dobre. Ma się tylko rozpuścić i
ustabilizować, żeby nie płynął.


Roboty z tym jest wystarczająco. Ale potem efekt końcowy, że palce lizać! Warto się pomęczyć.
Smacznego!
Znam jeszcze wersję ekspresową, już nie tak spektakularną i pracochłonną, ale to już nie to, chociaż daje się zjeść bez obrzydzenia.
Po rozwianie jakichkolwiek wątpliwości i zadawanie pytań zapraszam oczywiście do mnie! Postaram się w ramach możliwości na wszystkie odpowiedzieć.