VILLA DI CASTELLO - Ewa Maria Pacini
Ewa Maria Pacini - Pomagam przedsiębiorcom z Polski i Włoch prowadzić wspólne interesy i jestem tłumaczką polsko-włoską
Tłumaczenia polsko włoskie, pośrednictwo handlowe Polska Włochy
15277
post-template-default,single,single-post,postid-15277,single-format-standard,bridge-core-1.0.4,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-25.4,qode-theme-bridge,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.6.0,vc_responsive
 

VILLA DI CASTELLO

VILLA DI CASTELLO

Zwiedzanie miejsc w Toskanii rozpocznę może nieco nietypowo nie od najbardziej znanych miejscowości, takich pocztówkowych klasyków, a od miejsca ciekawego historycznie i botanicznie. Wspomniałam już gdzieś w którymś wprowadzeniu do bloga, że cytrusy, jako moje ukochane rośliny będą się przewijać przez moje wpisy z dużą częstotliwością. I właśnie od tego zacznę. To znaczy nieco historycznie będzie również, bo Włochy to kraj naprawdę wypełniony po brzegi historią i nie da rady niczego tu opisać, nie wchodząc choćby trochę w tematy historyczne.

Ale do rzeczy. Na obrzeżach Florencji znajduje się Villa di Castello, zwana także Villa Reale (królewska?), obiekt będący niegdyś w posiadaniu baaaaaaardzo znanej i jeszcze baaaardziej bogatej rodziny Medyceuszów (czy -szy? Jak czyta mnie jakiś polonista, to może się ustosunkować do mojej niewiedzy gramatycznej, a sprostuję przy najbliższej okazji!).

Chyba nie ma w całej Europie takiego miejsca, gdzie by się jacyś pociotkowie medycejscy nie plątali, nawet marginalnie. Na przestrzeni wieków wiecznie się gdzieś na nich natykamy, chociaż po delikatnym wgłębieniu się w temat, wyczytałam, że w tej chwili nie istnieje już żaden pełnoprawny potomek tego rodu.

Dzisiaj w Toskanii ciężko jest trafić na zabytkową budowlę, która NIE  należałaby do któregoś z licznych przedstawicieli rodu, choćby tylko częściowo lub okresowo. Villa di Castello również. W XV wieku Giovanni i Pier Francesco de’ Medici nabyli obiekt i poddali go lekkiej modernizacji. Kiedy rodzina Medyceuszy ustabilizowała swoją władzę  na tych terenach, rozbudowano willę oraz wzbogacono ją o najprzeróżniejsze dzieła sztuki. W 1582 przy willi powstała tzw. Accademia della Crusca. Jest to istniejąca do tej pory instytucja, założona w celu kultywowania i pielęgnowania puryzmu języka włoskiego. Nadal prowadzone są tu lingwistyczne badania naukowe, wydawany jest specjalny słownik, sięgający swymi tradycjami czasów założenia Akademii, jest tu biblioteka zawierająca 140.000 tomów przeróżnych dzieł tematycznie związanych z językoznawstwem oraz archiwum dokumentujące źródła historyczne dotyczące języka włoskiego. Dzisiaj Akademia  idzie z postępem, ma swoją stronę internetową, a do osobistości związanych z działalnością Akademii można się zwrócić z jakimkolwiek napotkanym problemem natury językowej. O wszystkim napiszę, bo szkoda zmarnować temat, a naprawdę jest o czym pisać.

Wracając do ogrodu…

Tak willa z ozdobnym ogrodem, tzw. „formalnym” oraz przyległym doń parkiem wyglądała daaaaaawno temu:

Obrazek pochodzi z XV lub XVI wieku. Już wtedy w ogrodzie znajdowały się cytrusy oraz ziółka lecznicze i przyprawowe. Ziółka znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie willi, w tych kwadratowch ogródkach po prawej i lewej. Dzisiaj po lewej stronie jest parking dla jakichś szych naukowych, co tam na badania botaniczne przyjeżdżają.

Sam zaś ogórd, jego ozdobna część, została zaprojektowana na życzenie księcia Cosimo I (Medycejskiego, żeby nie było wątpliwości) przez pana o pseudonimie Tribolo i co szefował temu całemu ogrodniczemu przedsięwzięciu. No i zdarzyło się to w 1538 roku, podaję dla fanatyków historii, tych co uwielbiają numerki i daty. Ale także dla umiejscowienia wydarzenia w czasie, bo i odpowiednio do epoki ogrodniczym poczynaniom przyświecała również filozofia ówczesnej sztuki ogrodniczej. Otóż tak precyzyjnie zapojetkowany teren, perfekcyjna harmonia sztuki i przyrody ma odawać symbolikę siły, witalności i piękna natury, ale tylko dzięki rygorystycznej geometrii i porządkowi nadanemu odgórnie przez człowieka. Pokręcone to trochę i zawiłe, ale chyba warto sobie przypomnieć z epok literackich, czy z historii sztuki, że pod wszystko była podpięta jakaś filozofia. Nie można bylo sobie tworzyć tak tylko dla samej przyjemności tworzenia. Wszystko było wpisane w ramy jakiejś z góry narzuconej idei, czy nurtu myślowego.

Jak widac sztuka ogrodnicza się temu też nie zdołała oprzeć i ogród miał nie tylko ukazywać piękno zebranych tam okazów, ale również odpowiadać narzuconym rygorom i kryteriom estetycznym owych czasów.

Ogród jest podzielony na trzy tarasy, na różnych wysokościach i każdy jest nieco inny tematycznie, choć w każdej części oczywiście królują cytrusy.

Prawda, że tu ktoś miał ciężkiego fijoła na punkcie geometrii? No ale takie czasy.

Te rośliny w przepięknych, glinianych donicach to oczywiście cytrusy. Do tematu cytrusów powrócę jeszcze niejednokrotnie, ale teraz tylko wspomnę, że są to prawie wyłącznie rośliny historyczne, sami zobaczycie w kolejnych moich wpisach, że są to pieńki mające po trzysta, czterysta lat!

No nie ma siły, muszę podręczyć Was nieco historią, bo jak wspominałam we Włoszech historia rzuca się na człowieka wszędzie i w każdej sytuacji. Od Medyceuszów też się tak łatwo nie odczepię, a przynajmniej w odniesieniu do tej willi i ogrodu, pełnego moich ukochanych roślinek.

Pierwsze wzmianki o uprawie cytrusów w Toskanii jako takiej datują się na wiek XV. A na terenie ogrodu przy Villa di Castello zapoczątkował to oczywiście wspomniany już przeze mnie pan o przydomku Tribolo.

(Poszperałam po internecie. Pan oczywiście miał też normalne imię i nazwisko. Nazywał się Niccoló Pericoli).

Zrobił to na życzenie księcia Cosimo I. Dzięki takim zapędom księcia to już  w XV wieku można było tu podziwiać największą kolekcję cyrusów ze wszystkich posiadłości medycejskich. A i dzisiaj ogród reprezentuje sobą największą kolekcję cytrusów ozdobnych w Europie i zdaje się że i na świecie. I to nie tylko ze względu na ilość – wszystkich roślinek jest ponad 500 sztuk – ale przede wszystkim ze względu na ich wartość historyczno-botaniczną. Są tu bowiem roślinki duże, małe, bardzo stare i te nieco młodsze, z ostatnich lat. Najważniejszym jednakowoż faktem jest ich pochodzenie od najstarszych odmian ginących w mrokach historii Medyceuszów, ponoć zagorzałych wielbicieli tych roślin.

Do tematu oczywiście wrócę rozszerając go o rozmaite dodatkowe fakty.

Ewa Maria Pacini
ewamariapacini@virgilio.it