
30 wrz ZACISZNE MIEJSCE NA WYPOCZYNEK NIEDALEKO PISTOI
Proszę, czym może zaowocować zwykła wymiana maili handlowych i jedna rozmowa telefoniczna! Pochwaliłam się tym co robię, pan właściciel opisywanej poniżej posiadłości obejrzał moją stronkę internetową, zapoznał się baaaaaaaardzo pobieżnie z blogiem, który na dzień dzisiejszy istnieje w wersji wyłącznie polskiej po czym też postanowił się pochwalić tym, co on robi i zaprosił mnie do obejrzenia jego przedwsięwzięcia. No pewnie z nadzieją, że ładnie to opiszę. A pewnie!
Człowiek mieszka w jednym miejscu i czasami nawet nie wie, ile ciekawych, wartych obejrzenia i poznania rzeczy znajduje się w promieniu dwudziestu kilku kilometrów!
Jak zwykle malutka dygresyjka, bez której pewnie i tu się nie obejdzie.
Uwielbiam wszelkie malutkie wypadziki, takie z serii „podróż Gustlika dookoła trawnika”. Nawet na piechotę, w bliskie miejsca. Kupę lat temu nauczyła mnie tego moja profesorka od geografii, która organizowała w jedną sobotę w miesiącu wypadzik na obrzeża miasta, w którym się wychowałam. Kto by przypuszczał, że dojazd na miejsce rozrywki środkami komunikacji miejskiej, za ciężkiej komuny, w grupce 10-15 osób – zbieraninie z czterech chyba równoległych klas, może na tak długo utkwić w głowie jako wspomnienie z gatunku tych przyjemnych. A jednak.
No i potem człowiekowi zostaje. I się docenia na przykład spacerek do innej niż zwykle lodziarni, innymi niż zwykle ulicami…
A wracając do tematu:
Miejsce nazywa się Santomato. Jak by się uprzeć i spróbować dokonać regulaminowego przekładu nazwy miejsca z dwóch języków naraz (na skutek tak zwanego skrzywienia zawodowego – tłumaczka jestem…) to wychodzi coś przecudownego: Święty Pomidor!!!
No i właśnie w tak pięknie nazwanym miejscu pod koniec ulicy (co się też nazywa Via di Santomato – cóż za wyrafinowane nazewnictwo!) znajduje się fantastyczne miejsce dla steranych życiem i pracą, zestresowanych, korporacyjnych pracoholików.


A tak wygląda uliczka, jak już się uda w nią skręcić:

To
teraz zdradzę tajemnicę, jak tam dojechać. Bo to wbrew pozorom nie jest
takie łatwe. Tym bardziej, że najbliźsi sąsiedzi nie umieli mi wskazać
drogi.
Mijamy kościółek…

I w chwileczkę potem dojeżdżamy do miejsca o tak wyglądającego:

Tuż za tym murkiem jest skręt w prawo. I potem już dalej jak droga prowadzi.
Absolutnie
nie należy się przejmować tym, że po kawałku asfalt (a właściwie jego
namiastka) się kończy, przez kolejny kawałek jedzie się ubitym duktem,
mijając po prawej domki. Bez obaw, wyglądają troche marnie, ale to nie
tutaj. Tu mieszkają właśnie ci najbliźsi sąsiedzi, którzy nie wiedzą,
gdzie jest Bed nad Breakfast San Jacopo. Należy nadal podążać drogą,
której nawierzchnia zmienia się teraz w coś wyboistego, wysypanego
białymi kamieniami. Latem to pewnie od tego można oślepnąć, ale teraz
wygląda nawet fajnie i nadaje charakter miejscu.
Do „posiadłości” kieruje nas drogowskaz…

I oto za fajną bramą cel mojej dzisiejszej „podróży”.

Od
razu rzuciła mi się w uszy cisza i spokój tu panujące. W momencie kiedy
akurat wizytowałam miejsce w celach poznawczych i dla niniejszej
relacji, to akurat jeden pokój był zajęty, ale to tylko dlatego, że już
było praktycznie rzecz biorąc po sezonie.
Budynek mieści w sobie
mieszkanie prywatne pana właściciela, oraz do wynajęcia: jeden
apartament, w którym może spać do ośmiu osób, bo jest wyposażony w
sypialnię…

…pięterko z dwoma łóżkami dla dzieci…

Tak
nawiasem mówiąc to takie pięterko z łóżkami dla dzieci to super sprawa.
Każde dziecko zapytane, czy chce spać na dole z rodzicami, czy na
górze, zawsze wybierze górę, nie ma innej opcji!
… oraz rozkładaną kanapę, na której też pośpią spokojnie dwie sztuki!
Istnieje też opcja dostawek.
W apartamencie można sobie samemu pokucharzyć, jak ktoś lubi i umie. Są tacy.
Poza apartamentem Bed and Breakfast San Jacopo oferuje rónież pokój przystosowany dla osób niepełnosprawnych.
W momencie kiedy ja tam dotarłam, to akurat ten pokój był zajęty, więc
nie mogę pokazać. Wejście do tego pokoju się znajduje na podjeździe. Kto
wnikliwy, to może się przyjrzeć na zdjęciu z całym domem, tam gdzie
stoi oparty mój rower, to tak lekko w prawo za liśćmi widać drzwi. One
właśnie prowadzą do pokoju dla niepełnosprawnych.
Miły gest i wart naśladowania.
Dalej,
już w drugiej części domu, pod podcieniami wchodzi się na pięterka tam
gdzie są kolejne dwa pokoje. Też zaopatrzone w duże łóżka podwójne i
rozkładane kanapy. Także tu przewidziane są dostawki dla mniejszych lub
większych dzieci.
Pan właściciel, przyciśnięty do muru wyznał, że w porywach może u niego nocować do dwudziestu osób.
Tak wygląda wspólna jadalnia, tam gdzie serwowane jest śniadanie (wliczone w cenę pokoju oczywiście).

Dalej, tam za łukiem, przechodzi się do pokoju telwizyjnego/świetlicy.
Wszędzie
jest czyściutko, jak widać bardzo nastrojowo. Styl nieco siermiężny,
nieco rustykalny. Przy renowacji obiektu zostały pozostawione odkryte
fragmenty oryginalnych murów. Za jadalnią w świetlicy znajdują się
stolik i półeczka, gdzie porozkładane są wszelkie foldery informacyjne
dla turystów. A zapewniam, że jest tych turystów czym wabić.
Miejsce
jest niby na odludziu, a jednak atrakcji turystycznych w okolicach nie
brakuje. Wszystkie będę po kolei opsywać w kolejnych artykułach.
Za budynkiem znajduje się tarasik przynależny do apartamentu.
Na wiosnę i latem ukwiecony. Grilla można sobie urządzić jak widać i ponapawać się wszechobecnym spokojem.
Spokój
tu panuje naprawdę niesamowity, orzeł nad nami latał, jak pan mnie
oprowadzał… Taki prawdziwy ptak! Nie zwróciłam na to uwagi, ale pan
właściciel mi to pokazał. Widocznie orzeł gdzieś w pobliżu gniazduje i
bywa częstym gościem placówki. Co oczywiście bardzo podnosi standard
miejsca!
Drugi taras znajduje się przed budynkiem, to jest ta
struktura cała w kwieciu z tytułowego zdjęcia. W przyjemny toskański
wieczór można sobie usiąść, zjeść kolację w romantycznym nastroju. Widok
się stamtąd roztacza taki, że mowę odbiera…


Jak
dosyć wyraźnie widać, położone to jest na wzgórzu. Swego czasu pan
właściciel kupił rozpadającą się ruderę, wraz z przylegającym doń
terenem, za średnio małe pieniądze. Dopiero doprowadzenie do stanu
użyteczności publicznej, tak jak to się dzisiaj prezentuje, kosztowało
trochę kasy, czasu i nerwów. Ale jak na włoskie możliwości, poszło nawet
dosyć szybko, bo uporał się z tym w dwa lata. Gra była warta świeczki,
bo efekt jest zachwycający. W dodatku okoliczna ludność (cały czas ci
nic nie wiedzący sąsiedzi) bardzo panu wlaścicielowi zawiści, twierdząc,
że wziął najlepsze miejsce w okolicy. Z niemałą frustracją w głosie pan
właściciel mówił do mnie, że nie żadne tam wziął, tylko kupił i to
wtedy kiedy beznadziejna ruina od lat stała odłogiem i nikt tego nie
chciał. A teraz zazdroszczą i gadają.
Już sam taki fakt potwierdza walory miejsca.
Pomieszkałabym sobie w takim miejscu, oj pomieszkała…
Samochód jest gdzie bezpiecznie zaparkować.

No i jest coś, co ja doceniłam najbardziej: BASEN!!
Jak
widać po zdjęciach pogoda przepiękna, przyjemne ciepełko, takie trochę
więcej gorące, ja przyjechałam tam rowerem, więc nieco schetana byłam i
to wszystko razem wzięte na widok TAKIEGO basenu…
Litości!!!!
„Siłom
i godnościom osobistom” (to cytat, a nie braki w wyształceniu)
powstrzymywałam się od zadania tego jednego, jedynego pytania jakie mi
się na usta cisnęło od momentu, jak ujrzałam basen: Czy mogę się
wykąpać?????

Też byście się wykąpali, w upalne popłudnie, prawie trzydzieści stopni w cieniu…
Pisałam
wyżej, że Bed and Breakfast ma pokój przystosowany do potrzeb osób
niepełnosprawnych. No i co? Ci niepełnosprawni to mieliby sobie tylko
popatrzeć na taki basen??? A otóż okazuje się, że nie. Pan właściciel
posiada także specjalny dźwig z wysięgnikiem, żeby i niepełnosprawni nie
musieli się obchodzic smakiem i mogli w pełni wykorzystać oferowane
możliwości. Łącznie z basenem.
I teraz tak trochę organizacyjnie. Stronka internetowa gdzie można się zapoznać z dokładną ofertą:
Ceny za użytkowanie tych luksusów nie są jakieś porażające. Jak przyjedziesz w pojedynkę i chcesz spać sam/a to kosztuje to 65 euro.
Ceny ulegają zmianie na sezon zimowy. Za pokój dla dwóch osób od 15 września do 15 maja zapłacisz 95 euro. 600 euro jak chcesz być cały tydzień.
Natomiast latem, to jest od 16 maja do 14 września, to samo kosztuje 110 euro i 700 za cały tydzień.
Trzy osoby zapłacą 130 euro za noc, a jeśli będą chciały zostać tydzień to 850 euro.
Dla czterech osób koszty to odpowiednio 160 euro za noc i 1000 za tydzień pobytu.
Dla gości korzystających z pokojów na pięterku w cenę pobytu jest wliczone śniadanko. Ponoć bardzo fajne. Nie wiem, nie widziałam.
Natomiast apartament Il Fienile
rządzi się osobnymi zasadami. Przede wszystkim wynajmuje się go od
soboty do soboty. I przynajmniej na tydzień. Dla dwóch osób to koszt
rzędu 650 euro za tydzień pobytu, dla czterech 750 euro, dla pięciu,
sześciu osób 850 euro.
No i tu śniadanko to trzeba sobie samemu zorganizować.
Akurat
w tym nie widzę wielkiego problemu. Ja kiedy bywam gdzieś w jakichś
miejscach, to nie po to place jakieś ciężkie pieniądze za pobyt, żeby
się wylegiwac w łóżku do południa. Poleżeć to se mogę w domu i za darmo.
Na ogół budzę się o jakichś nieprzyzwoitych porach, ciekawość poznania
gna mnie i pędzi, i nie chce mi się czekać, aż od ósmej zaczną wydawać
śniadanko…
Za dodatkową opłatą jakoś tak mniędzy 20 a 25 euro od osoby można sobie zamówić obiad i kolację. Przygotowuje pani domu. Włoszka, więc zna się na rzeczy.
Do najbliższej miejscowości jest pięć minut samochodem (Pistoia się nazywa i warto obejrzeć). W pół godziny dociera się autostradą do Florencji, albo w odwrotną stronę – do miejscowości Lucca i potem dalej nad morze do Viareggio i do Forte dei Marmi (już opisałam tutaj: https://ewamariapacini.it/pl/blog/forte-dei-marmi.html)
Jak poczytacie stronkę (po angielsku, ale możliwe, że uda mi się przekonać pana, żeby dał tłumaczenie i po polsku) to znajdziecie też oferty na usługi dodatkowe.
Część zdjęć dzięki uprzejmości Bed and Breakfast San Jacopo di Pistoia.