
05 paź W JAKI SPOSÓB MAKARONIARZE DOKONUJĄ SAMOUNICESTWIENIA
Nie. Bez obaw! Nie o polityce będzie, chociaż aż się prosi. Przedstawię
krótki zapis tego, co mi jako mediatorce, tłumaczce i pośredniczce
zdarza się nader często i postaram się zaprezentować mój punkt widzenia
na przyczyny zaistniałego stanu rzeczy. Będzie trochę ku przestrodze, a
trochę ku pokrzepieniu serc, że jeszcze nie do końca padło wszystko,
łącznie z i tak już niskim morale sprzedawców. No i jako informacja
zwrotna, że jednak da się z Włochami współpracować i że udaje mi się
wyselekcjonować takich, którzy zdają sobie sprawę, przynajmniej
częściowo, że Made in Italy to nie to samo co kilkanaście lub
kilkadziesiąt lat temu! I że trzeba dołożyć wysiłku, żeby dało efekty.
I zrobię to na przykładzie, który ostatnio mnie mocno poruszył.
I
co? Jak zwykle dygresyjka. Lat temu bodajże jedenaście, dla wchodzącej
podówczas w wiek szkolny dzidzi zamówiliśmy z mężem meble w jednej z
największych fabryk z miasteczka obok, słynącego właśnie z fabryk mebli.
Małżon, rodowity Toskańczyk, wiedział w które drzwi uderzyć, żeby meble
miały charakter i żeby były wytrzymałe na traktowanie przez dziecko w
wieku szkolnym. Faktycznie. Meble są solidne, bo dzidzia już dorosła, a
meble przetrwały bez uszczerbku mazanie, rzucanie na nie przedmiotów,
obarczanie książkami i ciuchami, przestawienie i noszenie. I nic. Drobne
zarysowania powierzchni biurka świadczą najlepiej o wytrzymałości.
Całkiem
niedawno zwróciła się do mnie firma, co sprowadza meble. Z Polski
oczywiście. Zapytali mnie czy bym nie mogła z nimi pojechać do jednego
salonu z meblami w celu dogadania sie na temat zamówień i dostaw mebli
do Polski. Czemu nie? Temat jest mi bliski, bo uwielbiam wszelkie
pierdołki wnętrzarskie, meble, bibeloty, artykuły gospodarstwa domowego
duże i małe. Ponadto przedsięwzięcie wiązało się z wizytowaniem właśnie
takich miejsc, gdzie się to czy produkuje, czy tylko tym handluje…
Sama przyjemność! W dodatku chciałam być aktywna, wczułam się w sytuację
i zaproponowałam Polakom, że pojedziemy też i w inne miejsce, właśnie
to, gdzie ja swego czasu zamawiałam dla siebie meble i tam jest dużo
większy wybór, więcej firm, ceny może nieco wyższe, ale za to jakość
dużo lepsza niż jednej jedynej skandynawskiej firmy (bez reklam).

Namówiliśmy się na konkretny dzień, prawie bez przeszkód dotarliśmy na miejsce i…
Głupia
niespodzianka, porażka i rozczarowanie. Ponad osiemdziesiąt procent
firm, które miały swoje salony wystawiennicze w miejscowości wyłącznie z
mebli słynącej, pozdychało…


Niegdyś pyszne salony, show roomy, wypasione ekspozycje, witryny z meblami, a teraz budynki pamiętające wczesne lata siedemdziesiąte, pozamykane, pozalepiane papierem brudne szyby, zakurzone, puste wnętrza…



Tak
łatwo się nie poddaję i przeszliśmy się z klientami przez całą ulicę,
wzdłuż której te salony się znajdują. Udało się wejść do bodajże
czterech, czy pięciu salonów, w czym dwa sieciowe na całą makaroniarnię.
Zdawkowe dzień dobry przywitało nas w dwóch. W jednym zdaje się, że nie
było nawet komu powiedzeć dzień dobry. W kolejnym pani pisząca coś na
komputerze powiedziała, że już do nas idzie. Niestety. Obejrzeliśmy
zawartość salonu sami, pani cały ten czas, aż pięć minut, spędziła nadal
przed kompem, a jak wychodziliśmy, to zadała pytanie, czy nic dla
siebie nie znaleźliśmy, ale bez specjalnego zainteresowania naszą
odpowiedzią…
Dopiero w ostatnim salonie zainteresowano się nami
porządnie. Przyleciała do nas pani właścicielka, oprowadziła nas po
salonie, pokazała okazje, zaprezentowała katalogi, chętnie odpowiadała
na pytania. Klienci oglądali sobie wystawione meble,a ja wdałam się w
pogawędkę z panią właścicielką.
Szał marketingu, technik sprzedaży,
kultury sprzedaży jeszcze do Włoch najwyraźniej nie dotarł. Włosi nadal
są przekonani o własnej wyższości, jadą na wyrobionym przed
dziesięcioleciami „Made in Italy” jak by to było magiczne zaklęcie… Do
mało kogo dotarło, że teraz to już tak nie działa, że konkurencja jest
ogromna, że nie są na rynku sami, że dwa, czy trzy sieciowe włsokie czy
francuskie sklepy meblarskie i jeden globalny moloch skandynawski
kładzie na łopatki każdy przejaw braku inicjatywy… I jak do słupa…
Opisałam
powyżej, jak wyglądało zainteresowanie nami – klientami. Panie i
panowie pozostawieni w tych placówkach w charakterze sprzedawców powinni
byli już dawno wylecieć z pracy z hukiem… Bo czy to tak trudno wstać
zza biurka z kompem? Przywitać się porządnie? Zapytać czego szukamy?
Podsunąć swój towar? A jak on nas nie satysfakconuje, to podsunąć namiar
na kogoś ko będzie miał to co chcemy? Lub zachęcić jakoś do powrotu jak
już oni będą mieli to co ja chcę?
Przysięgam, że się da!
I
właśnie, że opowiem jak. Na bardzo głupim i gównianym przykładzie, ale
nie o wielkość sprzedaży tu chodzi, a o fakt i prawidłowe podejście do
sprawy!
Kilka dni temu zachciało mi się zielonego mazaka, takiego
markera, czy ewidencjatora czy jak one się tam nazywają. Poprzedni
właśnie niedawno dobiłam, skończył się definitywnie i nawet dolewanie
wody od tyłu nie przynosiło pożądanych rezultatów.
Przy okazji
zakupu czasopism u mojego kioskarza zauważyłam, że są takie jakie ja
lubię i używam, tyle że kioskarz nie miał akurat zielonych. Pojojczałam,
czy długo będzie miał posuchę na zielone i kupiłam sobie fioletowy, bo
mi się spodobał, a rzadko widuję fioletowe tej marki. Unikat znaczy się.
Pożartowaliśmy sobie na ten temat, bo mi podsuwał inne, a ja świnia
innych nie chciałam i na tym wydawało mi się, że temat został zamknięty.
Kupię gdzie indziej, przy innej okazji… Wielkie mecyje, głupi mazak!
A
o tóż nie! Wczoraj zajrzałam tam przy okazji powrotu do domu, bo mam po
drodze, czy nie ma odłożonych dla mnie moich czasopism. Moje czasopisma
jeszcze nie dotarły ale za to w plastikowym kubeczku były dostawione
DWA ZIELONE MARKERY!!!!
Można zadbać o klienta?!!! Można!!!!
Kupiłam,
bo teraz po scenie jaką odegrałam, że mi zależy na zielonym i wyłącznie
tej marki, to przecież nietaktem byłoby nie kupić!

Ten
sam kioskarz kilka tygodni wcześniej szukał dla mnie po wszystkich
wydawnictwach, internetem na terenie całej makaroniarni jednego
czasopisma. Nie znalazł, ale się namęczył i znalazł użyteczne
informacje…
Można zadbać o klienta? Można!!!
Temat dobrych handlowców, którzy wiedzą jak zadbać o klienta napewno będę kontynuować, bo jest wdzięczny i napewno się opłaci i dobrym handlowcom i pewnie mnie także!