W JAKI SPOSÓB MAKARONIARZE DOKONUJĄ SAMOUNICESTWIENIA - Ewa Maria Pacini
Ewa Maria Pacini - Pomagam przedsiębiorcom z Polski i Włoch prowadzić wspólne interesy i jestem tłumaczką polsko-włoską
Tłumaczenia polsko włoskie, pośrednictwo handlowe Polska Włochy
15341
post-template-default,single,single-post,postid-15341,single-format-standard,bridge-core-1.0.4,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,qode-child-theme-ver-1.0.0,qode-theme-ver-25.4,qode-theme-bridge,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-6.6.0,vc_responsive
 

W JAKI SPOSÓB MAKARONIARZE DOKONUJĄ SAMOUNICESTWIENIA

W JAKI SPOSÓB MAKARONIARZE DOKONUJĄ SAMOUNICESTWIENIA

Nie. Bez obaw! Nie o polityce będzie, chociaż aż się prosi. Przedstawię krótki zapis tego, co mi jako mediatorce, tłumaczce i pośredniczce zdarza się nader często i postaram się zaprezentować mój punkt widzenia na przyczyny zaistniałego stanu rzeczy. Będzie trochę ku przestrodze, a trochę ku pokrzepieniu serc, że jeszcze nie do końca padło wszystko, łącznie z i tak już niskim morale sprzedawców. No i jako informacja zwrotna, że jednak da się z Włochami współpracować i że udaje mi się wyselekcjonować takich, którzy zdają sobie sprawę, przynajmniej częściowo, że Made in Italy to nie to samo co kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu! I że trzeba dołożyć wysiłku, żeby dało efekty.
I zrobię to na przykładzie, który ostatnio mnie mocno poruszył.
I co? Jak zwykle dygresyjka. Lat temu bodajże jedenaście, dla wchodzącej podówczas w wiek szkolny dzidzi zamówiliśmy z mężem meble w jednej z największych fabryk z miasteczka obok, słynącego właśnie z fabryk mebli. Małżon, rodowity Toskańczyk, wiedział w które drzwi uderzyć, żeby meble miały charakter i żeby były wytrzymałe na traktowanie przez dziecko w wieku szkolnym. Faktycznie. Meble są solidne, bo dzidzia już dorosła, a meble przetrwały bez uszczerbku mazanie, rzucanie na nie przedmiotów, obarczanie książkami i ciuchami, przestawienie i noszenie. I nic. Drobne zarysowania powierzchni biurka świadczą najlepiej o wytrzymałości.

Całkiem niedawno zwróciła się do mnie firma, co sprowadza meble. Z Polski oczywiście. Zapytali mnie czy bym nie mogła z nimi pojechać do jednego salonu z meblami w celu dogadania sie na temat zamówień i dostaw mebli do Polski. Czemu nie? Temat jest mi bliski, bo uwielbiam wszelkie pierdołki wnętrzarskie, meble, bibeloty, artykuły gospodarstwa domowego duże i małe. Ponadto przedsięwzięcie wiązało się z wizytowaniem właśnie takich miejsc, gdzie się to czy produkuje, czy tylko tym handluje… Sama przyjemność! W dodatku chciałam być aktywna, wczułam się w sytuację  i zaproponowałam Polakom, że pojedziemy też i w inne miejsce, właśnie to, gdzie ja swego czasu zamawiałam dla siebie meble i tam jest dużo większy wybór, więcej firm, ceny może nieco wyższe, ale za to jakość dużo lepsza niż jednej jedynej skandynawskiej firmy (bez reklam).

Namówiliśmy się na konkretny dzień, prawie bez przeszkód dotarliśmy na miejsce i…
Głupia niespodzianka, porażka i rozczarowanie. Ponad osiemdziesiąt procent firm, które miały swoje salony wystawiennicze w miejscowości wyłącznie z mebli słynącej, pozdychało…

Niegdyś pyszne salony, show roomy, wypasione ekspozycje, witryny z meblami, a teraz budynki pamiętające wczesne lata siedemdziesiąte, pozamykane, pozalepiane papierem brudne szyby, zakurzone, puste wnętrza…

Tak łatwo się nie poddaję i przeszliśmy się z klientami przez całą ulicę, wzdłuż której te salony się znajdują. Udało się wejść do bodajże czterech, czy pięciu salonów, w czym dwa sieciowe na całą makaroniarnię. Zdawkowe dzień dobry przywitało nas w dwóch. W jednym zdaje się, że nie było nawet komu powiedzeć dzień dobry. W kolejnym pani pisząca coś na komputerze powiedziała, że już do nas idzie. Niestety. Obejrzeliśmy zawartość salonu sami, pani cały ten czas, aż pięć minut, spędziła nadal przed kompem, a jak wychodziliśmy, to zadała pytanie, czy nic dla siebie nie znaleźliśmy, ale bez specjalnego zainteresowania naszą odpowiedzią…
Dopiero w ostatnim salonie zainteresowano się nami porządnie. Przyleciała do nas pani właścicielka, oprowadziła nas po salonie, pokazała okazje, zaprezentowała katalogi, chętnie odpowiadała na pytania. Klienci oglądali sobie wystawione meble,a ja wdałam się w pogawędkę z panią właścicielką. 
Szał marketingu, technik sprzedaży, kultury sprzedaży jeszcze do Włoch najwyraźniej nie dotarł. Włosi nadal są przekonani o własnej wyższości, jadą na wyrobionym przed dziesięcioleciami „Made in Italy” jak by to było magiczne zaklęcie… Do mało kogo dotarło, że teraz to już tak nie działa, że konkurencja jest ogromna, że nie są na rynku sami, że dwa, czy trzy sieciowe włsokie czy francuskie sklepy meblarskie i jeden globalny moloch skandynawski kładzie na łopatki każdy przejaw braku inicjatywy… I jak do słupa…
Opisałam powyżej, jak wyglądało zainteresowanie nami – klientami. Panie i panowie pozostawieni w tych placówkach w charakterze sprzedawców powinni byli już dawno wylecieć z pracy z hukiem… Bo czy to tak trudno wstać zza biurka z kompem? Przywitać się porządnie? Zapytać czego szukamy? Podsunąć swój towar? A jak on nas nie satysfakconuje, to podsunąć namiar na kogoś ko będzie miał to co chcemy? Lub zachęcić jakoś do powrotu jak już oni będą mieli to co ja chcę?
Przysięgam, że się da!
I właśnie, że opowiem jak. Na bardzo głupim i gównianym przykładzie, ale nie o wielkość sprzedaży tu chodzi, a o fakt i prawidłowe podejście do sprawy!
Kilka dni temu zachciało mi się zielonego mazaka, takiego markera, czy ewidencjatora czy jak one się tam nazywają. Poprzedni właśnie niedawno dobiłam, skończył się definitywnie i nawet dolewanie wody od tyłu nie przynosiło pożądanych rezultatów.
Przy okazji zakupu czasopism u mojego kioskarza zauważyłam, że są takie jakie ja lubię i używam, tyle że kioskarz nie miał akurat zielonych. Pojojczałam, czy długo będzie miał posuchę na zielone i kupiłam sobie fioletowy, bo mi się spodobał, a rzadko widuję fioletowe tej marki. Unikat znaczy się. Pożartowaliśmy sobie na ten temat, bo mi podsuwał inne, a ja świnia innych nie chciałam i na tym wydawało mi się, że temat został zamknięty. Kupię gdzie indziej, przy innej okazji… Wielkie mecyje, głupi mazak!
A o tóż nie! Wczoraj zajrzałam tam przy okazji powrotu do domu, bo mam po drodze, czy nie ma odłożonych dla mnie moich czasopism. Moje czasopisma jeszcze nie dotarły ale za to w plastikowym kubeczku były dostawione DWA ZIELONE MARKERY!!!!
Można zadbać o klienta?!!! Można!!!!
Kupiłam, bo teraz po scenie jaką odegrałam, że mi zależy na zielonym i wyłącznie tej marki, to przecież nietaktem byłoby nie kupić! 

Ten sam kioskarz kilka tygodni wcześniej szukał dla mnie po wszystkich wydawnictwach, internetem na terenie całej makaroniarni jednego czasopisma. Nie znalazł, ale się namęczył i znalazł użyteczne informacje…
Można zadbać o klienta? Można!!!

Temat dobrych handlowców, którzy wiedzą jak zadbać o klienta napewno będę kontynuować, bo jest wdzięczny i napewno się opłaci i dobrym handlowcom i pewnie mnie także! 

Ewa Maria Pacini
ewamariapacini@virgilio.it